piątek, 10 grudnia 2010

Prawdziwa spowiedź. Banał, banał... człowieczeństwo...

Proszę księdza... siły nieczyste mnie trzymały z dala od konfesjonału. Lenistwo i zwątpienie zalęgły się w mojej niewieściej duszy.
I sączyło się, się sączyło...
Że nie ma sensu się obnażać tak przed klechą, że co to da? To jeżdżenie tramwajami, utykanie w zaspach, poświęcanie czasu?
A jeszcze - codziennie coś pisać, trudzić swoje biedne zwoje koncepcjami na udane zdania...
Dla kogo?
Dla tych, co w obrzydzeniu dla Dżoany Krupy nie odpuścili ani odcinka Tap Madl?
Dla tych, co nawet literatury blogowej nie czytają, która kosztuje "w promocji" tylko trochę czasu?
A może - dla poprawy własnego samopoczucia, gdy w tafli wody zobaczę raz po raz nie Pewną Panią a Pewną (Siebie) Pisarkę...

Głosy mi szeptały, że już lepiej leżeć na kanapie z babskim magazynem, grzać stopy termoforem i raz po raz zadbać o swoje ciało rytualnym zabiegiem SPA.
Że łatwiej i sympatyczniej - pójść na imprezę i dać się adorować.
Że życie banalnie jedno (przynajmniej w naszej ukochanej strefie religijnej) i zdrowiej je spędzić na dogadzaniu swojej unikalnej, ale radykalnie biodegradowalnej powłoce.
Tak... Mea culpa! Żyłam w grzechu, przepychu i cieple. Mikrodermabrazowałam się, romansowałam i upijałam czerwonym winem. Z zimnych naw kpiłam w żywe oczy, pisałam tylko głupie rymowanki a wyobraźni używałam wyłącznie do wywołania podniecenia.
I wie ksiądz co? Wcale nie jestem pewna, że ta spowiedź coś zmieni. Może wreszcie zostanę tą Najprawdziwszą Polską Katoliczką i konfesjonał odwiedzać zacznę wyłącznie w celach higienicznych?!
Na zdrowie!
Ament

poniedziałek, 27 września 2010

Laboratoria i surogaty

Proszę księdza, co ksiądz tak spokojnie siedzi? Nie próbuje klecha uciekać? No ja wiem, że dawno mnie nie było, ale bez przesady...
Chyba, że to wyparcie! Tak, pewnikiem. Bo ja się już znam na psychologii. Przeczytałam jedną książkę a drugą zamówiłam w necie i czekam.
Wie ksiądz, bo ja się zapisałam na kurs terapeuty. Trwa to co prawda ze dwa lata i kosztuje lekką fortunę, ale za to... kochany... później mam w perspektywie bogactwo i władzę nieograniczoną.

Tak jest... teraz to mnie tylko mój burek z kulawą nogą czasem posłucha. I to tylko, gdy mam w ręce kiełbasę a w sąsiedztwie nie ma suki z cieczką. A jak już będę tą terapeutką to sobie przysposobię klientów i będę im mówić, jak żyć. A oni będą słuchać. O!
Jak to po co? A ksiądz taki tępy bardziej... Będą moimi laboratoryjnymi myszkami. Żebym nie ponosiła porażek - będą sprawdzać na sobie ryzyka związane z życiem. Ja będę obserwować, wyciągać wnioski i iść tylko w przetestowaną, bezpieczną stronę. Co im poradzę, to do mnie wróci... albo z uśmiechem, albo płaczem. Szczęśliwi będą mnie polecać, za to, że im pomogłam dojść do takiego miejsca. Ci, którym poradzę jakąś bzdurę - nie odejdą, bo nadal będą rozwaleni.  Perpetuum mobile, proszę klechy... Nie dość, że inwestycja finansowo mi się szybko zwróci, to jeszcze całkiem wymierne korzyści życiowe z tego będą. Ja, bezpieczna, za oparciem kozetki, nie narażę się na spotkanie z kolejnym drewnianym partnerem, którego nieuchronnie wpierdzielą korniki... nie zaznam smaku utraty, nie schudnę niezdrowo z trosk i melancholii...
Jakie to będzie spokojne życie... Jakie spokojne...

Ale czy to jeszcze życie, czy już surogat? Co ksiądz myśli? Bo ja poczułam taki dziwny smak plastiku w ustach...
Ament.

poniedziałek, 6 września 2010

Jesienne rewizje historyczno-turystyczne

Liście zaczęły spadać, proszę księdza, jesień idzie i ciemność...
Nie, nie będę strzelać z armaty o śmierci, głodzie i gwałtach na niewinnych, bo jakoś nie wypada od poniedziałku. Nic też nie wspomnę o swoich zasługach, o pilności z jaką studiuję meandry mojej grzesznej duszy. Przyszłam z interesem, ale zanim przejdę do meritum to wątpliwość pewną księdzu wyjawię, do której mnie łaskawość boska dla narodu niemieckiego sprowokowała.
Otóż... czy to możliwe, że stworzyciel ma alzheimera i mu się wszystko miesza?
A może to zasługa historycznej kampanii z hasłem promocyjnym "Gott mit uns"?
Wiem, że siła dobrej reklamy jest porażająca, ale z ta długofalowością to już chyba przesada!
Taaa... Nam tu spada co może, włącznie z libido a głowę sobie dam uciąć, że na Teneryfie wszystko stoi, nawet temperatura.
I jaka nacja tam panuje? W cichej koalicji z Neckermannem i TUI?
Oczywiście - niemiaszki!
Już to widzę... Błękit oceanu, grafitowe plaże i wypieszczona roślinność kwitnąca w najlepsze. Widzę ich... tych najeźdźców, którzy zamiast cierpieć za narodowe grzechy w zimnym landzie, szorują swoje stopy naturalnym pumeksem i popijają piwo w opcji all inclusive.
W tym samym czasie karmiczni spadkobiercy sprawiedliwych wśród narodów tego cholernego świata zaczynają zapadać na depresje i gromadzić zapasy tłuszczu z pomocą smalcu i kaszanki.
A Hans spod Neue Breslau mówi do mnie ze stacji TV Welt Reisen: ej, co ja będę siedział w domu?! Tam zimno, tu przyjemnie, do tego samego hotelu od sześciu lat z przyjaciółmi jeżdżę i siedzimy od listopada do kwietnia. I taniej wychodzi...
Aż mnie, księże dobrodzieju, strzyknęło. I mi się dziad bohater przypomniał, co zmarł po dwudziestoletniej emeryturze na fotelu.
Tak mi strzykało, aż przeskoczyło i sobie pomyślałam, że przyjdę do domu boga, wyrwę trochę z tych niezapłaconych podatków o których teraz głośno i pojadę na kanary, by ukoić atlantyckim wiatrem dusze przodków.
No, wyskakuj z 19% i z vat. Bo inaczej wymodlę ci parafię w Strefie Gazy. I to nie jest groźba.
Ament.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Miłosna wróżba i wola wody

Przyleciałam tu do księdza z powodu wróżb. Zrobiłam tarota i mi wyszło, że już niedługo spotkam miłość swojego życia. Co prawda po drodze były jakieś karty walących się wież i odwróconych wisielców, ale po rozłożeniu i zrozumieniu całości - jednak wielkie love. Żeby wszystko wyjaśnić pogrzebałam jeszcze w fusach i poszłam do bioenergoterapeuty po wskazanie w którą stronę iść, by trafić na mojego wybranka.
Po takim dogłębnym reserchu sprawa miała się następująco: to ciężki przystojniak (cokolwiek to znaczy? ciężki bo utyty, czy może: ciężko uroczy?), spotkam go w centrum (no i znów nie wiem, czy miasta, czy wszechświata i gdzie to, do cholery). No i będziemy żyć. Czy długo, czy szczęśliwie - wyrocznia nie powie, bo to ponoć zależy już od nas. Tfu...
Wie ksiądz, słabo mi się zrobiło, to usiadłam na skwerku i rozmyślałam. Na początku o beznadziejnej ułudzie wiedzy. Nawet popłakałam sobie nad brakiem lepszego wywiadu, nad ogromem przestrzeni i czasu, które to czynią poszukiwania całkowicie bezcelowymi.
Gdy trochę zgłodniałam, pojawiła się niecierpliwość - zaczęłam się wiercić i ruszyłam przed siebie. Szłam ulicami, bramami, podwórzami, prowadzona żołądkiem i jego pomrukami. Przechodząc obok kolejnych barów, restauracji i bistr - może ksiądz wierzyć, albo nie - słabł mój głód. Czułam, że każda nuta przypalonego tłuszczu, skwaśniałej surówki i odgrzewanej w mikrofali bułki oddala mnie od potrzeby konsumpcji...
Nagle, tuż przy miejskiej fontannie, przyszedł spokój. Rozsiadłam się na ławce, obok mnie pojawiło się całkiem spore towarzystwo wróbli. Skupiliśmy się na obserwacji. One, kręcąc główkami, poszukiwały jadalnych okruchów. Ja wgapiłam się w wodę, która bezczelnie mierzyła się z grawitacją.
Wie ksiądz, przyszło mi do głowy, że ja też z wody jestem. Muszę się bez końca wzbijać i rozlewać w upadku. Taka dola upartych cząstek...
No to idę do centrum, tam, na przedmieścia... nigdzie nie idąc, przesypiając.
I - choć niewiele z tego rozumiem - czuję, że to dobry kierunek.
Ament.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Wspomnienia znad Gangesu

Nie zaglądałam czas jakiś do konfesjonału. Ba - nawet do domu Jezusa nie wpadałam z wizytą.
Wiem, księże dobrodzieju, że to może wyglądać podejrzanie. I nie obronię się dziś słowem - dopiero uczynki moje wszystko wytłumaczą.
No niech ksiądz nie dopytuje - jako osoba skromna, nie będę niczego chwalić przed zachodem słońca.
Może tylko wspomnę, że bronię krzyża. A jak i gdzie - w stosownej porze wyjawię...
A teraz, póki dzieło niedokonane, proszę o zaliczkową pokutę.
Ach... przypomniałam sobie jeszcze moje poprzednie życie. Nie wiem, czy jest się z czego spowiadać, ale na wszelki wypadek opowiem o nim trochę...
Miałam na imię Champawat. Żyłam nad brzegiem Gangesu, czas spędzałam na polowaniach i wylegiwaniu się w cieniu drzew.
To było proste i dobre życie - moja świadomość istnienia Boga była czystsza od tamtejszych wód i przejrzystsza od powietrza. 
Rodziłam, wychowywałam i oddawałam światu silne, mądre dzieci. Obcy był mi smutek utraty, najbliższa każda chwila - zapach ciepłej krwi, smak wody po długiej gonitwie, odgłos nieświadomego stada idącego mi naprzeciw...
Och księże, byłabym zapomniała: z tamtego bytu znam też smak świętości, bo żywiłam się joginami, którzy z radością oddawali mi swoje wegetariańskie ciała. Jakże ich mięso było łagodne, podobne tylko cielęcinie...
Może dlatego dziś pasjami pożeram tatara?
To nie żadne herezje, co ksiądz?! Najadł się szaleju, czy co? Opowiadam przecież, jak było!
To jak? Dobre było to życie tygrysa? Bo po mojemu było. Tylko w takim razie - za co wylądowałam w obecnym wcieleniu?
Ament.

wtorek, 3 sierpnia 2010

Święta męczennica polityki prywatności

Księże dobrodzieju, przyszłam dziś ze świetną wiadomością: życzliwa koleżanka z fejsbuka postanowiła mnie zaszantażować. Paru innych znajomych właśnie ją popiera, żądając dostępu do mojej metryki, kart kredytowych, haseł i tokenów. Pokrzykują, że jeśli nie wydam im moich dóbr doczesnych -  powiadomią o mojej zbyt rozległej polityce prywatności efbecję. A ta co zrobi? No co?
Wykreśli z życia globalnej społeczności... U-ni-ce-stwi!
Jak to brzmi... och... jak brzmi...
Proszę księdza... chór niebieski słyszę, chwałę na skórze czuję - jak mgła przesuwa się po wrażliwych częściach ciała powodując drżenie poniecenia.
Bo czyż jest coś bardziej godnego, bardziej czystego niż śmierć w imię wolności ducha?
Czy może mnie spotkać coś piękniejszego od zejścia ze świata w aureoli męczennicy?
Sam ksiądz widzi... Nie mogę przepuścić takiej okazji! Idę się wykąpać, wysmaruję się wonnymi olejami, żeby efektowniej płonąć (w razie gdyby postanowiono mnie spalić), spiszę jakiś testament moralny i uzbroiwszy się w netykietę będę oczekiwać. Najlepszego.
Niech się ksiądz modli za moje wwwstąpienie.
Ament.

wtorek, 27 lipca 2010

Złota zgłoska i przewrotne rymy

Internet złośliwy zjadł mi pewną spowiedź. Wściekła jestem, ale już za chwilę, gdy złota zgłoska OM przedrze się przez grzeszne ciało, wrócę... Powrócę do swojego świętego spokoju...
Omm...
Wczorajsza spowiedź
zakończona ucieczką
Ommm...
Ojciec podkopem do podziemi
Z wyciągniętą zawleczką
Ommmm....
Oddech mój coraz dłuższy
Coraz dalsza odpowiedź
Ommmmm...
Pasażerowie kościoła niemi
Jezus mi na pomoc ruszy!
Ommmmm...
niech z posad wzruszy
co trzeba skruszy
hej!
(ups - miało być - po ichniemu - ommm)

ament.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Jakże czystość boli

Ojcze, dopomóż mi proszę, bo nie wiem co robić... Mężczyźni spragnieni mnie prześladują, napić się chcą z mojego ciała. Im bardziej skromna jestem, tym ich więcej i tylko oblizują suche usta w nadziei na zaspokojenie.
A ja - kierując się nauką Jezusa - chowam moje miody i w czystości chcę żyć, póki nie spotkam swojego nauczyciela.
Ale ciało niegodziwe...
W upalne dni zmusza do zakładania kusych sukienek, odkrywania piersi i ramion. Nie słucha przykazań i chce tańczyć nago podczas gorących deszczy. Zwodzi mnie na pokuszenie i zsyła mężczyzn smukłych i silnych, których widok przyprawia mnie o bóle lędźwi...
Choćby wczoraj, w lesie, spotkałam drwali - wystarczyło kilka onomatopei wysłanych w moim kierunku, bym zaczęła topić się w marzeniach o ciężarze, który mnie scali z wilgotnym mchem.
Albo... film oglądam - szmirę, źle wyreżyserowaną, z dłużyznami, niewiarygodną. Wystarczyło, że grał tam piękny samiec mojego gatunku, by z inteligentnej, światłej i skromnej kobiety przeistoczyć się w istotę dziką. Jakże, kuszona nagim torsem Hugh Jacmana stałam się bezbronna. Uleciał gdzieś zdrowy rozsądek i umiarkowanie. Zaczęłam nawet kombinować bilet do Australii, wierząc (sic!), że ten właśnie mężczyzna czeka tam na mnie, że tak samo pragnie moich kształtów, jak ja jego...
A jaka mnie złość brała, gdy markował pocałunki z silikonowymi ustami Nicoll K. Tfu...
Ale, ale... Po co tak daleko szukać... Widział Ojciec Ptaki ciernistych krzewów? Może z ojcem to by nie był taki całkiem grzech? Tylko coś w stylu sakramentu?!
Ament.

piątek, 23 lipca 2010

Egzorcyzmy na drewnianym duchu

Proszę księdza, mam już dość. Nie, nie chodzi o upały...
Świętej pamięci nieboszczyk mąż mnie zaczął nachodzić - łazi nocą po domu, zagląda mi pod kołdrę i płacze. Coś tam jeszcze gada, ale on nawet za życia tak w nocy niewyraźnie mówił, że nie mogłam z tego nic zrozumieć... Chociaż mi zależało i skupiałam się na słuchaniu jak nie wiem, bo w snach człowiek nie kłamie i pewnikiem ciekawostki jakieś mogłam zasłyszeć.
Zresztą - jak tak uczciwie sobie pomyślę - to ja księdzu powiem, że w ogóle rzadko go rozumiałam. Na ten przykład... Siedzieliśmy przy obiedzie i ja do niego, że nieźle pada a on mi na to, że mam go w spokoju zostawić. Albo: ja o konieczności zrobienia zakupów a on mi coś o dominacji, czy dominie... Serio!
Tak sobie teraz myślę - on musiał przez te korniki być toczony od dawna. Pewnikiem zaczęły go od środka zjadać, bo na wierzchu, sama figura, prawie do smutnego końca była bez zarzutu. Lakier błyszczący, drewno pachnące... Ech...
Ale wracając do tych nawiedzeń - jestem nimi zmordowana. Prosiłam, groziłam, żeby polazł do tego swojego nieba. A on tylko mruczy i płacze, zawodzi i się snuje.
Przecież, proszę księdza, tak się żyć nie da. Ja mam odpowiedzialną pracę, rząd duszyczek pod sobą i muszę być sprawna umysłowo za dnia. A jak? Kiedy cholerny drewniak mi spać nie daje!
Niech mnie klecha nie poucza co do używania wyrazów, tylko empatią się wykaże i odprawi jakieś czary-mary czyli te... no... egzorcyzmy. Bo jak stracę pracę, to i na tacę nie będę dawać. Bo niby skąd? A poza tym cholerny, to znaczy przecież chorobotwórczy. I co to niby za przekleństwo?! Phi...
To co? Idzie ksiądz?
Ament.

piątek, 16 lipca 2010

Zły chleb i spełnione modlitwy

A mówią, księże dobrodzieju, że bóg nie słucha modlitw. A czym niby jest ten przeciągający się upał, jeśli nie spełnieniem marzeń narzekających na zimną zimę (sic!) i nieprzychylne wiosenne fronty, zalewające potopem naszą grzeszną ziemię?
Zaprawdę, sprawiedliwie nam teraz przyłożył. Leje się pot demokratycznie, bo ze wszystkich - na tych z prawa i z lewa, na grubych i chudych, niskich i wysokich, przepięknych i brzydkich, prostych i krzywych, prawdomównych i kłamliwych. I mnie bogobojnej też się rosi pod nosem za to narzekanie na ciemne poranki, takież popołudnia, na śnieg z deszczem w maju, na powodzie i na tych kłamliwych naukowców wieszczących globalne ocieplenie.
Wie ksiądz co jeszcze myślę? To nie kara! Po mojemu te upały to taki podarunek od Jezusa - nikt tak jak on nie zna się na oczyszczających rytuałach - choćby jego czterdziestodniowa głodówka, podczas której tylko się opalał, rozmawiał z tatusiem i nawet chleba nie jadł. Swoją drogą - z tym chlebem to też jatka, co teraz się okazuje: że chleb zakwasza a to samo zło, że ma wysoki indeks glikemiczny, że tylko zapycha jelita i sprzyja zakładaniu kolonii pleśni w naszych cielesnych kapliczkach. Mówiła mi o tym pani masażystka, co zna się na medycynie naturalnej i generalnie na wszystkim. Wychodzi na to, że pieczywko powoduje więcej chorób niż palenie papierochów. A my, wierzący, jakbyśmy to pierwszy raz słyszeli. A przecież właśnie na pustyni, głodny Jezus wolał dalej pościć niż chleb zjeść. No. Co klecha na to? Lubi ksiądz bułeczki? Za Panią Władzią radzę: odstawić mąkę, pić na noc mielony len, zrezygnować z nabiału i uzyska ksiądz tą utraconą świeżość ciała i umysłu. Czego w imieniu parafian księdzu serdecznie życzę.
Ament.

czwartek, 15 lipca 2010

Zmiany hormonalne a sprawa polska

Powroty nie są łatwe, proszę księdza... Na moich rękach jeszcze krew niewiernych, w sercu zalęgła się wojna a we krwi nadal wysokie stężenie adrenaliny. Z tarczą przyjechałam, ocliłam ją jak Pan Bóg przykazał i przyniosłam złożyć w ofierze barankowi. Niech wie, że Pewna Pani zawsze dla jego chwały wypruje, przenicuje, zakuje i inne uje muje. A co!
Więcej, księże dobrodzieju, na temat tej wyprawy nie powiem. No, może jeszcze tylko tyle, że w uwodzeniu, oszustwie i unicestwianiu niewiernych znalazłam przedziwną radość. Radość, z którą po powrocie do kraju nie wiedziałam co zrobić, która gasła pod naporem miłych ludzi i słonecznej aury.
Siedziałam, otępiała, przed telewizorem, ostrząc białą broń i piłując paznokcie. Myślałam, że już nic dobrego mnie w życiu nie czeka... 
Ale cud się stał: objawili się w telewizorze wierni Prezesa - emanacje samego dobra, obrońcy krzyża i polskości. Plujący jadem, nielogiczni, z buzującymi hormonami... Tego mi było trzeba - idealnych wspólników do kontynuacji mojego wojennego dzieła.
Księże dobrodzieju, wspaniałą wizję karmiczną miałam tuż po obejrzeniu programu... Pod jej wpływem podjęłam decyzję, że wyruszę z nimi na tę krucjatę polsko-polską. Przedłużę działanie hormonów, które nie tylko dają siłę, ale też bezboleśnie polerują duszę i przy okazji wyszczuplają ciało. Ach... Będę siać i zbierać, używać demagogii usprawiedliwionej wyższą racją, pleść trzy po trzy bez konsekwencji...
A pewnego dnia - pewna jestem - z ramienia mnie wysuną na czoło. A wtedy dopiero zobaczą...
Ament.

czwartek, 8 lipca 2010

Uwodzenie w burce - praktyka przed wylotem na krucjatę

Jak wiadomo uwiedziony arab - jak każdy mężczyzna - traci czujność i łatwiej go wtedy spacyfikować.
Dlatego, w ramach przygotowań do krucjaty, uwodzę. Żeby ksiądz widział, że wszystko robię zgodnie z planem bożym, przesyłam film na którym ćwiczę sztukę uwodzenia. Dla pogłębienia wiarygodności - w tradycyjnym muzułmańskim odzieniu kobiecym.
Z mojej krótkiej praktyki wynika, że działać można oczami, głosem i ruchem pod szmatą.
Jak ksiądz myśli - poddadzą się?
http://www.youtube.com/watch?v=-9bZlMvS8P0&feature=player_embedded

środa, 7 lipca 2010

Krucjata last minute

Wykupiłam dziś wycieczkę last minut do Iranu. Zabieram spory nadbagaż, składający się głównie z kamieni. O Jezu, znów te oczy ksiądz robi... Czy kiedyś wreszcie przestanie ksiądz wydziwiać, gdy przychodzę do tego konfesjonału?! Mogę liczyć na odrobinę zrozumienia? Jestem tak pewna, jak jestem panią, że klecha by się nie dziwił, gdybym wiozła walizkę kosmetyków, albo dwie tony ciuchów, co?!
Niech się ksiądz nie obraża, ale szowinista z księdza.
Jadę na na ten bliski wschód na all inclusive - będę sączyć drinki, jeść przynajmniej pięć dużych posiłków dziennie, moczyć ciało w ozonowanym basenie i uczestniczyć we wszystkich możliwych atrakcjach dla gości z zachodu. Wiem, co mówię - jeżdżę co roku. Ci uroczy młodzi animatorzy, wyginający się w jogistycznych pozach dla nas, turystek nie pierwszej świeżości, te wysublimowane do granic smaku, wieczorne show z obowiązkowymi sprośnymi konkursami, fakirami i jadowitymi zwierzętami. Ach... Aż chce się żyć i tyrać cały rok, dla tych przewidywalnych chwil na pokładzie pięciogwiazdkowej arki przymierza.
Oj tam, oj tam... żeby ksiądz wiedział, że arki - dookoła ocean szarii, muzułmańskiego wodopoju, w którym upijają się wyznawcy Mahometa.
Niech ksiądz nie mówi, że na teologii nie uczyli. Choćby w kontekście: dlaczego nasza wiara lepsza od każdej innej. Nie pamięta klecha?
Szariat to takie prawo kanoniczne w ichnim wydaniu, co mówi jak żyć na chwałę życia wiecznego. Tak. I takie tam pogaduchy proroka, ich duchowni (którzy - a jakże - są facetami) sobie pointerpretowali i wyszło z tego niezłe szaleństwo.
No, oczy się księdzu świecą, tak... też byście tak chcieli. Na szczęście w naszym pięknym kraju klecha tylko mnie wyzywa czasem, że powinna na stos iść, ale jakoś do podpałki nieskory. A tam - na przykład mężulkowi się baba znudzi - to po czterech miesiącach "separacji" może na legalu przegnać na cztery wiatry. Nic, że dzieci, że oddana, wierna - zła baba, skoro mąż ziewa, zamiast wzwodzić i płodzić. A jak kobiecina się opiera, to taki powoła świadków, że zdradziła i każdy szariatowy sąd taką skaże na śmierć przez ukamienowanie. I po kłopocie. Można brać nową.
Dobrze, że mnie nie słyszą teraz, sukinkoty, jak tu gadam do księdza, bo by na mnie nałożyli klątwę, niechybnie wytropili i załatwili bez zastanowienia, jako niższą formę życia.
Ale - do sprawy... Księżulku, ja tu pod kościołem zaparkowałam z tymi kamieniami i mam prośbę o poświęcenie ich. Drugie dno mojej wycieczki jest bowiem takie, że jadę na krucjatę, jak nasi nieustraszeni przodkowie! A co? Nie jestem mniej wierząca w chrystusowe dzieło, niż te zakute łby!
Co zobaczę dziada podejrzanego, to go w łeb zdzielę takim świętym kamieniem. Może się nawróci?! A jeśli nie - to może chociaż przewróci?!
Ament.

wtorek, 6 lipca 2010

Z podróży na koniec Polski: U szeptuchy 2

No i, księże, wyganiała szeptucha te smoły. Kazała się położyć na wózku i przykładała do głowy, do piersi i łona. Straciłam od tego zamieszania, od tego gorąca, przytomność i ponoć mówiłam wtedy językami. Na szczęście obcymi. A z kątów prosektorium wyrastały małe i ciche rosiczki - tylko kłapały ząbkami w kierunku męskich, choć nieżywych, przyrodzeń. I jeszcze - Abba w podkładzie leciała.
Nic nie pamiętam, to moja obrona. Nic nie wiem. Szeptucha mi zrelacjonowała. Ale czy można wierzyć publicznej służbie zdrowia?
Dość, że obudziłam się w końcu. Baba nade mną stała i roześmiana powiedziała:
- Ależ ty, duszko, porąbana jesteś, zobacz - jakie kanały w prochu porobiłaś! Jak na wojnie! Chyba się jednak porwę na tę profesurę...
Ja tam, proszę księdza, nie wnikam w badania i te sprawy, ale coś tam się wydarzyło.
Pierwszy objaw zmian był taki, że kiedy wyszłam ze szpitala, mężczyźni na mój widok zaczęli tracić orientację i dziwnie się zachowywali. No... tak motorycznie i werbalnie. Jeden z nich nawet powiedział, z bananem na ustach:
- Tak się na widok pani potkłem...
I padł. I ślepia wlepiał dalej.
A ja znów nie wykrzeszę z siebie więcej u konfesjonału. Bo mam te dreszcze. Jeszcze.
Żegnam ozięble, na wszelki wypadek.
Ament.

niedziela, 4 lipca 2010

Przegrana kocich lobbystów

Księże dobrodzieju, dziś dzień wyborów. Przywitałam go zbyt wczesnym świtem, nie z własnej woli. Obudziły mnie moje koty - mali lobbyści, łamiąc ciszę wyborczą, gryzły mnie po wystających spod kołdry stopach. Tak, od pewnego czasu zdradzały swoje preferencje, bo choć pozbawione praw wyborczych, marzyły chyba o fotelu dla pierwszej kociej damy. Mogę się tylko domyślać, jakie profity im suka (o, przepraszam) obiecała - może ekskluzywne puszki, może wytrucie wszystkich psów-zomowców albo - więcej niż siedem żyć?!
Nie skarżyłam się wcześniej, bo nie chciałam poruszać tu spraw politycznych, ale mimo pozornej miękkości, bywały złośliwe jak członkowie sztabu: to nasikały cichcem na fotel, to podrapały wiklinowy kosz na bieliznę, albo - udając nocną zabawę - nawoływały się hałaśliwie tuż przy moich uszach. Znając ich możliwości - miały coś wspólnego z tymi wizjami sennymi, które uprzykrzały mi letnie noce.
Punktualnie o dwudziestej usiadły obok mnie na kanapie i czekały gadziny na wyniki.
Gdyby ksiądz widział ich miny... obrażone kocie mordki. Nici z majonezów i przepiórek z wiewiórek. Przeszło bokiem.
Po chwili zniknęły, a gdy zajrzałam do kotłowni zobaczyłam je - smętnie chrupiące zdrową i niesmaczną karmę, obrażone i chyba zawiedzione. Nad ich główkami unosiły się - jak boga noga - komiksowe dymki: "Oby do parlamentarnych" i "Nu pagadi!".
Co ksiądz myśli - co zastosować? Kastrowanie, czy egzorcyzmy?
Ament.

sobota, 3 lipca 2010

Z podróży na koniec Polski: U szeptuchy

Nie było mnie parę dni, raczył ksiądz zauważyć?
Pojechałam do szeptuchy, świętej kobiety, co słynie z leczenia skołatanych nerwów.
No i tak się składa, że jest też moją znajomą z fejsbuka i po moich ostatnich wpisach stwierdziła, że koniecznie powinnam przyjechać, żeby mogła mnie obejrzeć w realu i wygnać tego złego, co we mnie siedzi. To wsiadłam w furę i tyle mnie widzieli w przereklamowanej cywilizacji. Tak, tak, proszę księdza, żeby ksiądz wiedział, że tak... dopiero w krainie za dziurawymi drogami, za karierami, het... odnalazłam spokój...
Trochę się co prawda zdziwiłam, gdy zamiast spodziewanej chałupinki, pod adresem wskazanym przez dżipiesa, zobaczyłam szpital powiatowy. A jeszcze bardziej, gdy zapytawszy personel o szeptuchę, ten wskazał mi familiarnie gabinet ordynatora...
Niech ksiądz gał nie wybałusza i nie chrząka - tylko słucha, bo warto!
Zapukałam nieśmiało, bo personel medyczny wyższego szczebla wrażliwy jest i na arogancję pacjentów reaguje ze zrozumiałą pogardą. W odpowiedzi usłyszałam tubalne zaproszenie:
- Wchodźże, Pewna, czekam na ciebie duszko!
Za odrapanym biurkiem zobaczyłam wielką uśmiechniętą lekarzycę. Tak - to nie była taka tam doktorka - to była prawie dwumetrowa baba o krzepkiej posturze i rumianych licach.
- Dobrze, że dojechałaś, właśnie miałam wyciągać popiół. Musi być gorący...
Ksiądz wie, zabrakło mi języka w gębie, dosłownie. Stałam tam jak jaka glapa i nie wiedziałam o co chodzi: ten szpital, baba, popiół. Ordynatorka chyba przyzwyczajona była do takiego baraniego wyglądu, bo szybko wstała i podprowadziła mnie, jak jaką kalekę, do krzesła:
- Siadaj duszko, jestem Jadwiga Szeptucha. Wszystkie moje przodkinie były babkami i ja jestem. Dla niepoznaki, w ciężkich czasach socjalizmu, poszłam się kształcić na lekarkę, stąd to pozornie absurdalne miejsce naszego spotkania. Ale - do sedna - nie na pogawędki tu z daleka przyjechałaś, siostro. Twoja dusza jest zasmolona i trzeba z niej wyciągnąć to lepkie mazidło, co ci nie pozwala żyć w spokoju.
Teraz księżulku, będzie najlepsze.
Pani Jadwiga, zabrawszy z biurka szklankę po herbacie, otworzyła drzwi i poprosiła mnie, żebym za nią poszła. Po chwili jechałyśmy windą towarową do podziemia szpitala. Po przejściu kilkunastu metrów wykaflowanym korytarzem znalazłyśmy się w pomieszczeniach prosektoryjnych. W jednym z nich znajdował się piec - ja nie chcę nawet wiedzieć, do palenia czego służy, ale strach się było bać, proszę księdza. Zmawiałam zdrowaśkę po zdrowaśce i na zakładkę jeszcze anielestróżumój.
Babka otworzyła ten piec i zaczęła nakładać do szklanki popiół.
- Nie boi się, duszka, nie ma czego. Żywi gorsi. A popiół musi być gorący. Teraz trochę ubijemy, owiniemy szmatą i wygonimy smołę. Lepiej mówić smołę, lepiej nie inaczej...
Jezu, księże, jak ja się trzęsłam... Aż mnie teraz dreszcze przechodzą takie, że nie mogę dalej mówić. Ksiądz pozwoli, że jutro dokończę a teraz się krzyżem położę i trochę jogę dla relaksu poćwiczę w bocznej nawie?!
Ament.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Wirus niewierny

Niech będzie powalony Jezus Chrystus... Niech... Za to, że mnie - najwierniejszą z wiernych - wirus powalił. Nie powiem księdzu, co ze mną wyrabia, ale naprawdę ostro bywa i czuję się naruszona. Więcej nie zdradzę, bo mi wstyd i chce się do klo.
Proszę tylko jeszcze przekazać Panu Bogu, że jak tej plagi ze mnie nie zdejmie, to uczynię z niej narzędzie mojej własnej sprawiedliwości i zarażę wszystkich, których nie lubię. Stanę się samozwańczą ręką Pana i będę w imię jego chwały rozsiewać zarazę.
Że nie po bożemu? Przecież on się specjalizuje w wychowawczych pomorach, zdrowotnych głodach i sprawiedliwych wojnach. Jeszcze mi medal powinien dać, generalissimus...
Oj, coś mnie kręci niezdrowo, muszę lecieć...
Ament.

niedziela, 27 czerwca 2010

Kusa pokusa, ukryty grzech

Księże dobrodzieju, zostałam dziś napadnięta i wyzwana od najgorszych. Tuż obok kościoła, na ulicy Fejsbukowej, tam gdzie wystają żebracy, sprzedawcy i somnambulicy.
Płakać mi się chce, bo już nie wiem, jaka mam być, żeby nie budzić wśród samców złych instynktów.
Dawniej, kiedy ciało obnosiłam w skąpych ubraniach, malowałam się i uśmiechałam - nie widzieli pod atrakcją cielesną mojej słodkiej duszy i zgrabnego umysłu. Ja im przemowy, prezentacje, fantastyczne strategie a oni tylko: jak Pani dziś korzystnie wygląda!
Gdy natomiast ksiądz poradził, bym założyła ten uroczy czador i ujawniała istotę tylko za pośrednictwem strony www - nagle: a kim jesteś, o tajemnicza i intrygująca mózgowo istoto? Szafują wyznaniami, telefonami, czynią propozycje.
A gdy im grzecznie odmawiam dostępu do danych osobowych - jakby się wściekli - obrażają, przeklinają i zabierają się do zdzierania szat.
Przecież to jeszcze gorsze od tych komplementów na temat piersi!
Ksiądz jest facet, to proszę mi w żołnierskich słowach wyjaśnić o co cho. Bo nie wyjdę!
Jak to ksiądz się nie zna? Ja przepraszam, ale z księdza jest dupa nie chłop.
To powiem, co myślę: w tym wszystkim chodzi o władzę i afrodyzjaki. Bo mężczyźni to pochodzą od myśliwych podobno, tak?! No a myśliwy to zaczyna czuć pałer, gdy zobaczy zwierzynę, tak?! I zna te rytuały, wie kiedy gonić, kiedy się zatrzymać. I tak, po bożemu, za mną ganiali w realu. A w necie - nie widzą - to zwierzyna obserwuje i gra. Niepokój rośnie a wraz z nim - podniecenie. Niezdrowe, księdzusiu, oj niezdrowe. A ten czador i moja niewinność konfesyjna... afrodyzjaki... jeszcze podkręciły apetyty.
Jaki z tego morał? Zarówno ja, jak i ksiądz jesteśmy temu szałowi winni. Czas na pokutę. Niech dupa coś wymyśli!
Ament

sobota, 26 czerwca 2010

Nowy ukochany

Przychodzę dziś do księdza, bo zamierzam się zakochać. Dużo nad tym myślałam i uznałam w końcu, że w mężczyźnie nie warto, bo zawsze coś innego niż właśnie ma chciałby mieć. Jak ma cichutką myszkę, to chciałby taką towarzyską. Jak baba pyskata, to mu źle, że gdera. I tak ze wszystkim. No nie dogodzisz...
Wiem co mówię - przecież ja dla mojego nieboszczyka stawałam na głowie w pozycji odwróconego kwiatu lotosu, jednocześnie ćwicząc mięśnie Kegla i piekąc żytnie bułeczki - a on i tak dał się pożreć. Niewdzięczny.
Ale wracając do tematu z którym ja dziś u księdza... Przyszła dziś do mnie sąsiadka i powiedziała, że zakochała się w materacu. Zignorowałam jej wynurzenie jako absurdalne, ale gdy dowiedziałam się więcej o przedmiocie atencji, zaczęłam się poważnie nad sprawą zastanawiać. W eleganckiej ulotce napisano, że jest inteligentny, dopasowuje się do kształtu ciała właścicielki w zależności od jej temperatury oraz "pobudza krążenie krwi uwalniając ciało od niepożądanych nacisków". A powłoka zewnętrzna antyalergiczna, nadająca się do prania i wykonana z ekskluzywnego materiału. Ha - czyli jest miły, oddany, wierny, troskliwy, piękny i robi dobrze. Drukowanymi literami producent poinformował mnie jeszcze, że obiekt mojego uczucia posiada WŁAŚCIWOŚCI REHABILITACYJNE i aktualnie jest w promocji, co ostatecznie rozproszyło moją nieufność.
Zna mnie ksiądz - ja decyzje podejmuję szybko - to postanowiłam kuć żelazo, pojechałam szybkim wozem do salonu materacy i przywiozłam ukochanego prosto do kościoła.
O - tu stoi, obok konfesjonału. Mam taką prośbę do księdza - taki skromny sakrament zaślubin by nam ksiądz po znajomości trzasnął?! Bo ja bez ślubu do łóżka nie idę a już się ściemnia...
Ament.

piątek, 25 czerwca 2010

Babstwo kurkowe

Ja księdza informuję - pijana jestem. Upiłam się i to nie własnym winem a kradzionym, bo to nie tuczy. Oj tam, oj tam... że grzech kraść. Pewnie, że grzech ale niech też księżunio pamięta, że Jezus bardziej kocha grzeszników. To się staram zasłużyć! To jeszcze pikuś - ja księdzu podiwaniłam flaszkę, a co? I co mi ksiądz zrobi? Nico. Mamy tajemnicę spowiedzi!
Taaak... ale ja właściwie z inną sprawą do Jezusa przychodzę. Wczoraj usłyszałam w radio, jak się wypowiadał pan myśliwy. Że co prawda dostali zgodę z inspektoratu ochrony środowiska na odstrzał bobrów, ale nie strzelają bo to nieetyczne.
Ładnie - pomyślałam na początku, ale za chwilę przyszła refleksja, że strzelanie do bobrów jest tak samo paskudne, jak strzelanie do dzików. O sarnach nie wspomnę, te czarne oczy... To jeszcze nic - ci szlachetni myśliwi, co to polują w moim lesie, strzelają też sobie czasem do piesków, które na spacerze właściciele puszczą, żeby się wyhasały za zającem. Skurwiele jedne - ksiądz wybaczy, ale nie znalazłam eufemizmu.
No. I jak mnie nerwy wzięły, to podzwoniłam po siostrach sąsiadkach i je zwołałam na zebranie. Wie ksiądz, ja jestem tą, no tą... samicą alfa... i to zobowiązuje. Porwałam więc tłumek, pobłyszczałam charyzmą i zarządziłam głosowanie. Do puenty... uchwałą jednogłośną postanowiłyśmy założyć Babstwo Kurkowe - zakupimy wiatrówki i będziemy świtem bladym zasadzać się w krzaczorach, by strzelać śrutem do tych podchmielonych wąsaczy wałęsających się po naszym lesie. Jak przyjedzie Bronek, też mu w dupę damy. No mercy!
Ament.

czwartek, 24 czerwca 2010

Afirmacyjna dupa blada

W pierś się dziś biję, aż boli... Jaka ja, proszę księdza, dziwna jestem! Czwarty krzyżyk coraz bliżej a do tych chłopów to ja żadnej nie mam mądrości. Niby to opędzam się od absztyfikantów, niby w cnocie żyję, uniki robię i aurę kobiecości chowam w barchanach, żeby uszanować żałobę po sękatym mężu... A prawda jest taka, że afirmuję sobie już od pewnego czasu nowego ukochanego. Mea culpa.
Widzi ksiądz - tu się kłania powiedzenie "uważaj o czym marzysz, bo jeszcze się spełni"... Właśnie - zaczęli się na horyzoncie pojawiać zainteresowani etatem - krążą, admirują, chwalą piękno ciała i umysłu, obiecują krainę szczęśliwości. A im więcej tego wyczekiwanego szczęścia, tym ja bardziej nieufna. Bo po primo - ksiądz sam wie, jak to jest z tymi świecidełkami. Po drugie - ja siebie znam i eufemistycznie stwierdzam, że nie jestem nimfą z krainy łagodności. A po trzecie - jak już minie szaleństwo, to i tak zostanie dwoje w gaciach. W dodatku - jedno chrapie a drugie ciągle czegoś chce.
Księże dobrodzieju - dupa. Bo ani wte ani wewte. Tylko Jezus nigdy nie zachrapie, w nim cała nadzieja!
Ament.

środa, 23 czerwca 2010

Niechrześcijańskie zachowanie

Proszę księdza, ja się chyba starzeję! Wnoszę po tym, że dziś całkiem smakowity mężczyzna powiedział do mnie per Pani! I co z tego, że tak się nazywam?! Mówię księdzu, aż mi od tego podskoczyły hormony wzrostu. Co się porządnie zestresuję - to idzie w górę. Co to znaczy, co to znaczy?! Jezu... No, urosłam 1 centymetr. Niech się tak klecha nie dziwi - do cholery - a niby skąd jestem taka wysoka?
Z tą starością... nie jestem na to przygotowana, nie mam na to zgody i tak w ogóle to niech mnie starzenie w dupę - przepraszam - pocałuje.
Nie życzę sobie, rozumie klecha, żeby mi się fałdziło tam i tu, albo - święta maryjo - wysychało! Żeby puchło, drżało, nie trzymało formy. Rozumie ksiądz?
No, to jak wszystko jasne to w takim razie proszę o audiencję u Jezusa, tego mądrali co się wywinął krzyżykiem, ale nie zostawił żadnych mądrych rad dla reszty... to nie po chrześcijańsku!
Ament.

wtorek, 22 czerwca 2010

Wizja wyborcza

Wizję miałam, jak boga noga, najprawdziwszą wizję. Po tym, jak uciekłam z komisji, pobiegłam jeszcze półmaraton z kartą do głosowania w majtach. Biegłam tak długo, aż nie poczułam, że na miazgę starłam ten feralny druk ścisłego wyrachowania.
Wreszcie upadłam, w rowie melioracyjnym przy polu, a wokół tylko kwiaty lnu...
Z odwodnienia, wysiłku i czystego lęku, oczy mi zaszły piaskiem i tylko błękit widziałam. Niebo zlało mi się z kwieciem, kwiecie ze światem całym... I zaszumiało, zadrżało wszystko... Pośrodku tego rozedrgania... no wiem, księże, że mówię bez sensu, ale czy wizje proroków jakiś oczywisty sens miały?
No więc - z tego wszystkiego wyłonił się Wielki Brat Kandydata bez Brata, trzymający w lewej ręce smycz, przy której suka stała. A jakby pies. Prawą dłoń opierał na silnym ramieniu bramkarza Borubara a środkową podkręcał wąsa. Niech się ksiądz nie czepia - zaraz ksiądz zaspokoi tą niezdrową ciekawość!
Jak to szło? Rozkojarzył mnie klecha!
I ten Wielki Brat zaczął coś mamrotać. Nic a nic nie rozumiałam więc podkręciłam głośność. Tak, no miał takie pokrętło na brzuszku, to podkręciłam. Jezzzu, ale ksiądz czepliwy...
Kiedy podeszłam do brzucha, zobaczyłam, że z tyłu, na plecach, przyklejony, siedzi Kandydat bez Brata i to on trzecią rączką wąsa kręci bratu. Co robił czwartą, nie powiem, bo mi przez gardło nie przejdzie. Ale niech mi ksiądz uwierzy - czwarta erpe to nie jest to, co się wydaje...
Ament.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Zemsta umarlaków

Pochwalony... No niech się ksiądz nie krzywi, że to znowu ja - wierna ma prawo do głoszenia swoich poglądów a wczoraj to mnie ksiądz naprawdę zdenerwował, takie rzeczy...
Ale - bez urazy - przychodzę tu, bo nagrzeszyłam w pewnym sensie przez księdza. A skoro tak - to mi się należy lżejsze potraktowanie. Niech się klecha poczuwa do odpowiedzialności! No.
To powiem, jak było... Jak stąd wyleciałam, taka mnie furia wzięła, że się postanowiłam jakoś odgryźć wyborczo.
W pewnym sensie ja i mój nieboszczyk mąż na zawsze będziemy jednym (pamięta ksiądz - ja go tak jakby zjadłam - spowiadałam się z tego ze dwa tygodnie temu).
A pomysł był prosty jak świński ogon: będę jego cielesną reprezentacją w tych metafizycznych wyborach. Przebiorę się w jego ciuchy, wyciągnę dowód z szuflady i za niego się stawię w obwodowej komisji wyborczej. Wiem na kogo by zagłosował, bo zawsze mnie kochany słuchał jak należy.
Tak zrobiłam - wszystko szło jak po maśle aż do czasu, gdy znalazłam się za kotarką. Tam moja ręka, poddana sile piekielnej, zamiast zakreślić Niewymarzonego Kandydata, zakreśliła złośliwie Kandydata Bez Brata! Ksiądz sobie wyobraża?! To jeszcze nic - z moich ust wyrzucona została taka rymowana klątwa:
Babo podstępna i zła
będziesz w piekle żyła
jako ja z tobą miałem
ale się nie odzywałem
.
Trochę jeszcze mimowolnie pohuczałam, spociłam się przy tym na zimno. Aż minęło...
Nie powiem - stracha miałam, bo mnie małżonek nigdy tak nie terroryzował za życia, ale gdy już zmówiłam trochę zdrowasiek i wróciła mi jasność umysłu - włożyłam sobie kartę do głosowania w gacie i uciekłam z tego przeklętego miejsca...
I co ksiądz na to? Bo mnie już nie dziwi ten wynik: po mojemu to zemsta umarłych na biedakach pozostałych na tym padole łez!
Ament.

niedziela, 20 czerwca 2010

Pies wyborczy i szatani

Księże dobrodzieju, robiłam dziś z moim psem sondaż wyborczy, bo to pies na kaczki jest i jak tylko wyniucha ptasie feromony, zaczyna mu lecieć ślina z pyska.
Ja nie wnikam, czy on tak z miłości zmysłowej, czy z miłości kulinarnej - z psiaka jest po prostu stuprocentowo skuteczna maszyna sondażowa. Niech ksiądz słucha - chcieli go nawet kiedyś ode mnie kupić jacyś ludzie z OBOP-u, ale nie oddałam zwierzaka na zmarnowanie. Jak sobie wyobraziłam: on się tak podnieca, gdy wywęszy dziczyznę, tak cierpi nie mogąc dać ujścia swoim żądzom... Praca w takiej firmie wykończyłaby biedaka. Wiem coś o tym, bo w poprzednim życiu pracowałam w show businessie i zeszło mi się z podniecenia...
Ale do sprawy: mam tu, proszę księdza, świeżutkie psie badania. Wynika z nich, że... no właśnie... przy spowiedzi jeśli powiem, to nie złamię ciszy wyborczej, prawda?!
(fragment usunięty przez PKW - łamanie ustawy)
Proszę księdza... co ksiądz? Jestem oburzona... nie pierwszy raz się spotkałam z diabłem w kościele, ale to już przesada - psa mam otruć? Za co! Za szczekanie prawdy? Naskarżę Jezusowi, zobaczysz, ty capie!
I niech mi tu nie wymachuje krucyfiksem, bo jak psa spuszczę...
Ament.

sobota, 19 czerwca 2010

Na zapas

Dobrodzieju... wiem, już wiem - wieczorem będę oddawać się pokusom. No to zawczasu przytruchtałam, by oddać się pokucie za te pokusy. O - widzi ksiądz, jakie podobne wyrazy?!
Będę dziś wieczorem na imprezie, oczywiście in flagranti, na której odbędą się wybory najlepszej debiutantki drag queen. Ciekawi mnie to, bo w tych ciężkich czasach, kiedy mężczyźni tracą swoje pozycje - biedaczyska nie wiedzą już: gotować, zarabiać, czy (przepraszam) rżnąć - takie męskie kobiety są chyba jedyną ostoją prawdziwej katolickiej rodziny. Zamiast chodzić na manify - chodzą na szpilkach i godzinami pielęgnują urodę, zamiast krzyczeć o równości - śpiewają gładko o oddaniu i miłości. I ładne, i ruszają się, ubrać sexy umieją...
Ja się księdzu przyznam... ja chyba usta umaluję na karmin, mam w domu jakieś obcasy i błyszczący strój. I pójdę - może mnie kto weźmie za królową?
Ament.

piątek, 18 czerwca 2010

Wiosna miłosna

Księdzusiu kochany, jak ja dziś kocham wszystkich uduchowionych. I duchownych. I duchy dobrych zmarłych... Byłam obejmować brzozy i buki, słuchałam padalca przechadzającego się w trawie. Przyszło to moje miłowanie świata, spóźnione, ale przyszło. Bogu dzięki...
Ach... wiosna kapryśna i wylewna. W prawej półkuli zakwitły mi maki - czerwone i zachłanne, nietrwałe i łagodne... Chabry mi zarastają nieużytki duszy, ciężki i ciepły deszcz opada na włosy...
Liryka mnie dziś uwodzi, poezja z której nie masz chleba, ni dolara...
I w tej miłości przychodzą, jak to u mnie, pytania dziwne i pewnie niestosowne... Ale, niech ksiądz sam powie - jakiż ten papież niemiecki jest kochający?! Kocha zboczeńców na swoim, proszę wybaczyć, łonie. Wybacza im w majestacie, wita, zachęca do dawnych zwyczajów... Jaka to przedziwna dla mnie, małej i nierozumnej, trawestacja opowieści o marnotrawnym?!
A ksiądz teologię studiował, to mi ksiądz - z łaski pańskiej - wytłumaczy...
Czy to syn boży i kiedy dał wzór zrozumienia dla bez wzajemności penetracji, dla uległości wobec starszyzny plemiennej?! Bo ja, ogłupiona tą wiosną, nie mogę się skupić...
Ament.

czwartek, 17 czerwca 2010

Czystość gratis

Ojcze, jak pięknie tu u ojców, monumentalnie i jakże skromnie! Ja tu wcześniej nie miałam okazji bywać, aż żal, bo spowiadać się w takim miejscu to największa, największa przyjemność... Czuję się przy tym wytwornym, multimedialnym konfesjonale jak jakaś królowa, albo co...
Wie ojciec, znalazłam świetny dowóz i z pewnością korzystać będę - jest taka firma, którą mi sąsiadka poleciła, co dowozi wiernych do sanktuarium. I to całkiem gratis. Ci dobrzy ludzie dali mi nawet najlepiej czyszczącą ściereczkę świata, nic absolutnie nic nie chcąc za to! Wyobraża sobie ojciec? Jacy to dobrzy katolicy!?
No ale nie z tym przecież... Ja do ojca, bo mnie coś uwiera. Eee... to znaczy - moje wdzięczne serce ofiarować coś chce bliźnim!
Kupiłam kiedyś, drogo bardzo, fragment kości łonowej świętej Klary. Braciszek minoryta, który mi ją sprzedał, zalecił noszenie świętego fragmentu blisko ciała, by ostrzegał przed szatańską groźbą.
I czary działały - niech ojciec nie prycha - dzięki tej ochronie udawało mi się długo unikać fatalnych namiętności, tych wszystkich błędów i obsesji, aż w końcu znalazłam tego jedynego-bezpiecznego z którym żyłam po bożemu do jego niedawnej, korniczej śmierci.
Do sedna, do sedna...
Do sanktuarium przyjechałam, bo nie jestem samolubna i chcę zakonowi podarować tę wspaniałą relikwię! Niech się nią teraz cieszą inne porządne katoliczki!
Co ojciec na to? Bierzecie? Całkiem gratis!
Ament.

środa, 16 czerwca 2010

SALIGIA 7 w 1

Pochwalony! Dziś księdzu opowiem o moim koledze, który dookoła się chwali - i w realu i na fejsie - że jest wcielonym synem szatana. Czego się tak chwali - ja nie wiem. Może chce sens nadać swojemu życiu gnuśnemu... A może ksiądz jakiś pomysł będzie miał, jak już o nim opowiem więcej?
Nie wstaje rano, byczy się - niech sobie ksiądz wyobrazi - do popołudnia. Gdy się już obudzi, to na kacu, a dlaczego na kacu to zaraz opowiem. Ale to nie wszystko - on się budzi zmęczony a skoro tak, to jest zły. Na świat cały, na pogodę, na dzień tygodnia, na niewiasty przypadkowe... I gdy jest zły - zaczyna zazdrościć a gdy tak uczucie wredne go trawi - opada z sił i leży, leży niehigienicznie w swoim barłogu. Z czego żyje truteń? Już księdzu mówię - to nadworny grajek: coś tam pobrzdąka, coś zarechocze i zaśpiewa. Ach, księże, tak mnie to grzeszne życie uwodzi, czuję że mi szkodzi...

Dostaje brawa, drinki, panienki jako satelity,
w reflektorach nie widać, że nieumyty...
Gdy nie gra - je, znużony:
pizze, kaszanki, pierogi, salcesony.
Gładzi swój rosnący brzuch...
Rady pobożnych ma za stado much...
I: ciągle mało, znikomo, nie dość.
I: jaki jestem dobry - to w babach jest złość!


Tak, oddycham... już, już... spokojnie... wizję miałam chyba?! Widziałam proszek do prania mózgów... SALIGIA 7in1... odjazd zupełny miałam, księżulku...

Z czym ja tutaj? Zalęgły się we mnie grzechy i wyznaję szczerze, że to paskudny donos był. Ale nie podam danych osobowych, niech sobie ksiądz sam szuka!
I niech mi Jezus wybaczy! I ty, kolego...
Ament.

wtorek, 15 czerwca 2010

Grzech ambicji

Księże przemądry, emanacjo serca jezusowego... Dręczy mnie sprawa ambicji, tyle jej wszędzie... Co za świat nasz bóg stworzył, dlaczego taki?
Mówię, wie ksiądz: o męskiej miłości do władzy, o tej pojącej chwili, gdy mogą przemawiać a wokół mniejsi i cichsi. O tej ambicji, która każe im jeździć gromadą do lasu i tam wycinać okoliczną faunę a później się z truchłem fotografować.
Mówię też o tych przecudnych nimfach-przyjaciółkach, które w cichości nawzajem sobie zazdroszczą: małych/wielkich cycków, figury gruszki i pietruszki. Lepiej płatnej pracy, większej/mniejszej ilości potomstwa, męża z brodą i bez... Ambicją każdej kobiety jest, jak myślę, być inną niż ją stworzyciel ulepił.
Żeby się nie rozgadywać, bo widzę, że kolejka dziś do księdza... roślinność na moim małym balkoniku - do słońca tylko, do słońca - eteryczne listowie zadusić jest w stanie rywala w walce o lepszą pozycję.
No to się pytam, księże dobrodzieju, bo się mówi "jaki pan, taki kram": czy stworzyciel, księdza zdaniem, chorował na przerost ambicji?
Ament.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Polska łupkiem narodów

Proszę księdza, każdy człowiek się czasem potyka. I ja, idąc tydzień temu do konfesjonału, potknęłam się i przewróciłam jak długa. Przeklęłam siarczyście, z czego już się oczywiście wyspowiadałam, otrzepałam się i zobaczyłam leżący na ulicy przewód. Zapytałam sklepowej co to za licho (bo ona przecież wszystko wie) a ona powiedziała mi, że to badania jakieś są. Że robią to w całym powiecie a nawet w odleglejszych gminach.
I rzeczywiście - przejeżdżając w weekend ulubioną podmiejską trasą rowerową zauważyłam, że te kable to nawet w lesie leżą. I na polach, i na osiedlach - przecinają, oplatają...
No i szczerze się zatroskałam, że to ten układ - o którym dotąd tylko słyszałam od polityków - teraz urósł w siłę i jawnie ojczyznę naszą ściska. No a jako że jestem dociekliwa to,drogi księże, przeprowadziłam swoje śledztwo.
I niech sobie ksiądz wyobrazi, że to rzeczywiście badania, że sklepowa rację miała!
To amerykańskie firmy gazownicze szukają złóż gazu. Myślę, że ten naród niegłupi, przyjrzawszy się nam wnikliwie, zauważył pewne podobieństwa obyczajowe Lechów do Rusów i postanowili wnioski wyciągnąć biznesowe. Bo skoro Rosjanie za kołnierz nie wylewają i ciągle są na gazie, to może i Polacy mają podobnie?!
Módlmy się, księże drogi, o Polskę! Jak długa i szeroka... niech będzie na gazie... I śpiewajmy, śpiewajmy razem na chwałę ojczyzny... nie ma się czego wstydzić:
Nie będzie Gazprom pluł nam w twarz,
ni North Stream morza orał.
Polski my mamy kaco-gaz
To jezusowy morał...

Ament.

niedziela, 13 czerwca 2010

Życie wieczne w defloracji

Dobrodzieju, idąc dziś na sumę poczułam młodość. Przyszło to czucie z mieszanką zapachów - czarnego bzu, akacji i dusznego, ciężkiego powietrza... Tego melanżu, co mi się zawsze będzie tylko z jednym kojarzyć...
Z defloracją. Nielegalną - dodam uczciwie - bez ślubu, bez łoża i pościeli. Za to w parkowej, miejskiej trawie, w południowym słońcu. Rozstaniem z dziewictwem, po którym została mi do dziś blizna na łokciu. Rozumie ksiądz: tak się w rozkoszy cielesnej zapamiętałam, że nie czułam wbijającego się w ciało szkła...
Ach... dobrodzieju, przyznaję przed bogiem, że nie żałuję. Że chciałabym takiego lata doświadczać przez życie wieczne, które na mnie czeka!
I dlatego księdza pytam, jak należy duszpasterza o radę pytać: czy są jakieś specjalne modły w tej intencji i do którego świętego najpewniej je kierować?
Ament.

sobota, 12 czerwca 2010

Mamienie mamoną

Ojcze, złapali mnie dzisiaj head hunterzy, za głowę moją mnie złapali, przytrzymali i strzelili fotę. Gdy rozmodlona klęczałam, opalając się w blasku jezusowej urody.
Nic zrobić nie mogłam - skusili prawami autorskimi i wiecznym życiem w reklamie. I ja - słaba - poddałam się, podpisałam cyrograf.
Zaprawdę, zaprawdę - nie wiedziałam, co czynię. Dopiero w domu, gdy postawiłam sobie tarota (niech mi Jezus wybaczy), zobaczyłam to jak na dłoni: przeklęty będzie ten layout, ta margaryna udająca masło i ja - smarująca nią chleb boży. I to hasło szatańskie "Dobra Karma. Wiecznie młodzi z super smarem".
Dałam się uwieść mamonie, światowi Pudelka, stanęłam w jednym rzędzie z Dodą. Teraz tylko gorzkie, oj gorzkie, żale...
Wybacz mi, baranku bozi, bo nie wiedziałam co czynię!
Ament.

piątek, 11 czerwca 2010

Kuszenie piłkarzem

Czekałam na księdza. W przerwie meczu RPA - Meksyk udało mi się uciec od tej szatańskiej rozrywki i przybiegłam do kościoła.
Media liberalne głoszą, że to sport. Że w zdrowym ciele zdrowy duch... Ale bóg mi świadkiem - ja podczas oglądania meczy wcale nie czuję się lepszą katoliczką, ja zaczynam myśleć o cudzołóstwie. Tak, księże dobrodzieju, nie inaczej...
Serce jeszcze mi bije, jakby tam w środku ptaki jakieś były... Widział ksiądz te ciała? Te mięśnie, rzeźbienia, faktura... Co jedno to bardziej podobne do jezusowego, tak pięknego w geście rozpostarcia na krzyżu... Rozmarzyłam się... Ksiądz też, jak słyszę...
Ja podejrzewam, że takie mistrzostwa światowe to może być spisek, żeby uczciwych ludzi jak ksiądz, czy ja odsunąć od świątyni ducha. I kusić, kusić...
Niech ksiądz słucha - nawet ja, co boga w sercu mam, pędząc do konfesjonału o mało nie zaczepiłam tu na skwerku chłopca, który podbijał piłkę. Oszczędzę księdzu szczegółów, co chciałam zrobić z tym młodzieńcem... Taka jest siła pokusy piłkarskiej! A to dopiero początek!
Ament.

czwartek, 10 czerwca 2010

Zero grzechów - tylko upał

Księże dobrodzieju, ja dziś się nie będę spowiadać. Nie mam siły myśleć. Przyszłam tylko posiedzieć w klimatyzowanym pomieszczeniu, żeby mi trochę opuchlizna ze stóp zeszła...
A jak ksiądz myśli - gdybym tak trochę tej wody święconej sobie jeszcze polała - może by mi się krążenie poprawiło?! I przypomniałabym sobie o tych moich grzechach nieszczęsnych?!
Jakbym śmiała żartować? Proszę księdza!!
Ament.

środa, 9 czerwca 2010

Grzechy świętej rodziny

Proszę księdza, ja mam pomysł na poprawę losu całej ludzkości! Trzeba oddać władzę rodzicielską lesbijkom. No niech ksiądz siedzi i się nie wierci tylko niech słucha… to nic strasznego, sama nauka! Jako, że lubię pisma medyczne, czytuję też czasem amerykańskie. I w Pediatrics–ie napisali, że dziecko wychowywane przez dwie mamy lepiej się uczy, jest milsze i zaradniejsze od takiego samego dziecka z rodziny z ojcem i matką.
Wierzę, że dobry Jezus przyjąłby taki model ze zrozumieniem. Biedny mały bóg… Nieślubne dziecko, ojciec NN. Jego matka i ojczym mieli tyle dzieciaków, że nie zauważyli, gdy im Jezusek spieprzył do świątyni. Ups, przepraszam za brzydkie słowo...
No niech się ksiądz nie wierci, bo to prawda i o tym piszą apostołowie! No – jak się przyjrzeć – trochę ta święta rodzina mało wzorcowa.
Gdyby go ojciec zesłał do fajnych, atrakcyjnych kobietek... Chuchany, dmuchany... mógł zrobić ogromną karierę. Na przykład w modelingu, albo… dyplomacji. A tak? Wiemy przecież jak skończył…
Ament.

wtorek, 8 czerwca 2010

Grzech pobudzenia

Ja księdza przepraszam, ale nie umiem chyba o tym mówić... No, spróbuję... Ze snu się będę spowiadać. Ze snu o Przemienionym Bracie. We śnie moim - bezecnym - pojawił się, wdrapujący na mój niewielki balkonik, Kandydat Bez Brata. On miał takie lico odmienione i aurę jasną i przyjazną. I mówił do mnie tkliwie o Polsce, o mym łonie... A z dołu klakierzy śpiewali: oto kandydat ma Jej przychylność, ave!
I kiedy się obudziłam, łono moje pobudzone było. A przecie on kocha koty. I dlaczego tego nie umiałam we śnie uszanować? Proszę o pokutę!
Ament.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Grzech nieopodatkowania

Niech będzie pozdrowiony... Ja dziś w temacie spadków. Bo jak ja zostałam wdową to przyszło do mnie pismo z urzędu skarbowego, że w związku z zejściem świętej pamięci męża wzywają mnie do zapłaty podatku od wzbogacenia. No, że skoro mam teraz, po jego śmierci całe mieszkanie a wcześniej miałam tylko pół, to jestem bogaczką. Pomyślałam najpierw, że oszaleli ale gdy tak mi się lżej zrobiło w kieszeni to i duszy mojej się poprawiło. I zrozumiałam, że żyję w kraju w którym prawo boskie się wyznaje i egzekwuje. Ale kiedy mojej koleżance niedawno też korniki męża zjadły (co za plaga) i nikt od niej podatku od tego nie zawołał, to ja się zdenerwowałam i postanowiłam uprzejmie powiadomić święty kościół powszechny, że tak nie może być. I mnie nie interesuje, że się na gorsze prawo zmienia. Bo przecież trudniej do nieba z całością, niż z połową mieszkania, wejść. A ja chcę tam z koleżanką!
Ament.

niedziela, 6 czerwca 2010

Grzeszki pijarów

Proszę księdza… Dziś przychodzę nie ze swoimi winami, tylko z pytaniem o grzechy innych. Bo ja chyba czegoś nie rozumiem… W telewizji Kandydat Z Wąsem - nie wiem, czy ksiądz widział – powiedział, że ludzie tego Kandydata Bez Brata popełnili „małe, niegroźne kłamstewko” i że trzeba się z tego śmiać. Tam chodziło o debatę i że ci z zakonu pijarów się nie dogadali. Ja nie wiem i proszę, żeby mi to dobrodziej wytłumaczył, o co w tym wszystkim chodzi?! Czy jak taki pijar się sprawą zajmuje, to grzech jego "klienta" ma jakąś niższą rangę? Czyli, że jak zapłacisz takiemu zakonnikowi to on za to wymodla uśmiech Jezusa? A jeśli tak, to czy ja też mogę sobie takiego pijarowca wynająć, żebym mogła z grzechów robić grzeszki? No i ile trzeba na tacę wrzucać?
Ament.

sobota, 5 czerwca 2010

Grzeszne małżeństwo

Dobrodzieju... wstrząśnięta jestem przebiegłością diabła. Ukrywa się w nawie bocznej tego kościoła i nawołuje do wchodzenia na wstrętne strony internetowe. Nie, nie żartuję - w tej gablotce przy kapliczce pod wezwaniem świętego Sebastiana wisi kartka z adresami stron, które prawdziwi katolicy powinni odwiedzać. No to spisałam i weszłam...
Ja, proszę księdza, sobie nie wyobrażam, żeby mój ukochany Jezus miał coś przeciwko miłości, to szatan się podszywa pod jego pijarowca i pisze takie rzeczy, że aż strach. Że grzeszy małżeństwo, które "aktu zjednoczenia" dokonuje w innym celu niż tylko prokreacyjnym, albo całując się w nietypowy sposób. Ja nie mogę, niech mi to ksiądz na polski przetłumaczy. Wydrukowałam tego trochę, to księdzu przeczytam, tylko proszę zapalić tę tutaj lampkę. O, bóg zapłać!
To w punktach jest, jak w szkole... Obłęd... No nic, czytam: punkt 5. Małżonkowie (i nie tylko oni) nie mogą się tłumaczyć wybiegiem, jakoby nigdy nie słyszeli, iż stosunek przerywany, petting, stosunek wynaturzony, użycie środka przeciwpoczęciowego, a tym bardziej przeciwciążowego – jest obiektywnie biorąc każdorazowo grzechem ciężkim, a w przypadku środka przeciwciążowego ponadto zbrodnią..." Proszę księdza?! Niech ksiądz nie ucieka...
Ament.
(http://lp33.de/strona-lp33/ind2.htm#dd)

piątek, 4 czerwca 2010

Grzechy zboczeń

Nie mówiłam jeszcze księdzu, że prześladuje mnie poczucie winy z powodu wielkiego grzechu... Może dziś się odważę... Wie ksiądz, niektórzy współżyją z dziećmi, inni ze zwierzętami... Aż strach pomyśleć... Ci wszyscy macający wujkowie , Belgowie z paluchami brązowymi od roztopionych, przesadnie słynnych czekoladek. I ich piwnice... I te stada wykorzystywanych, puszystych owieczek...
No i ja - proszę księdza - w tym wieloletnim grzechu, który mnie prześladuje do dziś... Co mam powiedzieć? Wstyd, jedyne usprawiedliwienie, jakie mam, to to, że odziedziczyłam moje zboczenie po mamie. A ona po swojej. Nawet kiedyś, na Hellingerze - wie ksiądz, że lubię takie szamaństwa - próbowałam dostać się do źródeł dewiacji, ale nie wystarczyło przodków do ustawiania... Trudno, trudno...
Księże proboszczu, powiem to wreszcie: dwadzieścia lat żyłam z drewnianą figurą. Co tu dużo mówić - no wszystko robiłam, co się w małżeństwie powinno robić. Urodziłam z tego związku dzieci, czyli było i współżycie. Wstyd mi, ale proszę księdza on taki do Jezusa był podobny - boski, milczący, niedostępny... Niestety, nasze zgodne życie zostało brutalnie przerwane. Niedawno zalęgły się w nim korniki i powoli zamieniał się w proch. W końcu została tylko kupka wiórków. I ja - tylko rozpacz mnie tłumaczy - nie dałam go pochować jak należy... Ja, zboczona, dosypywałam go sobie do posiłków. I właśnie dziś do śniadania dodałam ostatnią porcję. To przyszłam się z dokończonego grzechu wyspowiadać...
Ament.

czwartek, 3 czerwca 2010

Grzech głupoty

Proszę księdza, ja wiem, że czasem ksiądz udaje, że słucha a podsypia, ale mam taki problem moralny z tymi jaroszami, czy tam wegetarianami... Jeden z moich uroczych znajomych powiedział wczoraj, że jedzie do mamy uczyć się gotować. Będzie robił jakiś schab, zupy i na pewno rybę. Bo jego dziewczyna nie je mięsa. A on dla niej pichcić chce. No ale ryba to przecież zwierzę - prawda, proszę księdza?! Podwodne co prawda, płuc nie posiada, ale za to serce ma i mózg. Ale ryba jest głupia - powiedział na to kolega, co mnie nieco zbiło z tropu i nie wróciłam już do tematu. Dziś jednak tak sobie myślę... Ilu głupich ludzi na świecie - może niech się nimi zajmą wegetarianie? Czyste żywe białko, a nie tam jakaś soja genetycznie modyfikowana udająca parówki, lub kotlety! Co ksiądz myśli, to po bożemu? Ament.

środa, 2 czerwca 2010

Grzech szamaństwa

Proszę księdza, znów dziś weszła w moje katolickie ciało szeptucha. Od rana wabiłam pogodę, potrząsałam workiem z węglem drzewnym i wydawałam dźwięk grillowanej karkówki. Wiem, wiem, że nie powinnam. Tyle razy ksiądz mówił, no ale co mam robić tą moją duszą pogańską, kiedy mi ona każe a ja niewiele mogę: próbowałam modlitwą i psalmem, śpiewem... A babka włazi we mnie wtedy i przekręca słowa: kyrie elejson, niebo elejson, słońce usłysz nas, wietrze - na spokój czas... chmuro burzowa - zmiłuj się nad nami... No i tak to idzie... Ale żeby nie było - pieczyste poświęciłam i wszystkim smakowało. Ament.

wtorek, 1 czerwca 2010

Grzeszny sen o Nirwanie

Księże dobrodzieju. Miałam dziś kolejny szatański sen... siedziałam na dachu świata i żywiłam się tylko ziemią. A jej smak był taki paskudny, że moja koncentracja na przeżeraniu życia powoli i nieuchronnie słabła.
W tym śnie się jakby obudziłam - szczupła i przemądra, podobna do jednej takiej prezenterki, metr nad łóżkiem, z otwartym czakramem między oczami. Zaskoczyła mnie, katoliczkę prawdziwą, taka nadzieja w pytaniu: Nadchodzi Nirwana? To już?
I wtedy, w tym śnie, zaczęłam płynąć – powoli, jak dym z papierosa – w kierunku kuchni a stamtąd równocześnie, mnie naprzeciw, wyruszał orszak dobrze podsuszonych kabanosów, nadziewanych czereśniami czekoladek i innych majonezów…
I kiedy się, proszę księdza, zapadłam, no wie ksiądz, takim tąpnięciem... To z rozpaczy zgrzeszyłam. Bo na głos, na mieszkanie całe, przy dzieciach, wyrwało mi się przekleństwo (czy mam je powiedzieć, jak szło?). Takie było: O kurwa, CO ZA SEN! Więcej grzechów nie pamiętam... Ament.