piątek, 23 lipca 2010

Egzorcyzmy na drewnianym duchu

Proszę księdza, mam już dość. Nie, nie chodzi o upały...
Świętej pamięci nieboszczyk mąż mnie zaczął nachodzić - łazi nocą po domu, zagląda mi pod kołdrę i płacze. Coś tam jeszcze gada, ale on nawet za życia tak w nocy niewyraźnie mówił, że nie mogłam z tego nic zrozumieć... Chociaż mi zależało i skupiałam się na słuchaniu jak nie wiem, bo w snach człowiek nie kłamie i pewnikiem ciekawostki jakieś mogłam zasłyszeć.
Zresztą - jak tak uczciwie sobie pomyślę - to ja księdzu powiem, że w ogóle rzadko go rozumiałam. Na ten przykład... Siedzieliśmy przy obiedzie i ja do niego, że nieźle pada a on mi na to, że mam go w spokoju zostawić. Albo: ja o konieczności zrobienia zakupów a on mi coś o dominacji, czy dominie... Serio!
Tak sobie teraz myślę - on musiał przez te korniki być toczony od dawna. Pewnikiem zaczęły go od środka zjadać, bo na wierzchu, sama figura, prawie do smutnego końca była bez zarzutu. Lakier błyszczący, drewno pachnące... Ech...
Ale wracając do tych nawiedzeń - jestem nimi zmordowana. Prosiłam, groziłam, żeby polazł do tego swojego nieba. A on tylko mruczy i płacze, zawodzi i się snuje.
Przecież, proszę księdza, tak się żyć nie da. Ja mam odpowiedzialną pracę, rząd duszyczek pod sobą i muszę być sprawna umysłowo za dnia. A jak? Kiedy cholerny drewniak mi spać nie daje!
Niech mnie klecha nie poucza co do używania wyrazów, tylko empatią się wykaże i odprawi jakieś czary-mary czyli te... no... egzorcyzmy. Bo jak stracę pracę, to i na tacę nie będę dawać. Bo niby skąd? A poza tym cholerny, to znaczy przecież chorobotwórczy. I co to niby za przekleństwo?! Phi...
To co? Idzie ksiądz?
Ament.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz