wtorek, 6 lipca 2010

Z podróży na koniec Polski: U szeptuchy 2

No i, księże, wyganiała szeptucha te smoły. Kazała się położyć na wózku i przykładała do głowy, do piersi i łona. Straciłam od tego zamieszania, od tego gorąca, przytomność i ponoć mówiłam wtedy językami. Na szczęście obcymi. A z kątów prosektorium wyrastały małe i ciche rosiczki - tylko kłapały ząbkami w kierunku męskich, choć nieżywych, przyrodzeń. I jeszcze - Abba w podkładzie leciała.
Nic nie pamiętam, to moja obrona. Nic nie wiem. Szeptucha mi zrelacjonowała. Ale czy można wierzyć publicznej służbie zdrowia?
Dość, że obudziłam się w końcu. Baba nade mną stała i roześmiana powiedziała:
- Ależ ty, duszko, porąbana jesteś, zobacz - jakie kanały w prochu porobiłaś! Jak na wojnie! Chyba się jednak porwę na tę profesurę...
Ja tam, proszę księdza, nie wnikam w badania i te sprawy, ale coś tam się wydarzyło.
Pierwszy objaw zmian był taki, że kiedy wyszłam ze szpitala, mężczyźni na mój widok zaczęli tracić orientację i dziwnie się zachowywali. No... tak motorycznie i werbalnie. Jeden z nich nawet powiedział, z bananem na ustach:
- Tak się na widok pani potkłem...
I padł. I ślepia wlepiał dalej.
A ja znów nie wykrzeszę z siebie więcej u konfesjonału. Bo mam te dreszcze. Jeszcze.
Żegnam ozięble, na wszelki wypadek.
Ament.

1 komentarz:

  1. Kiedy Abba leci w tle, to niejeden ojciec się potknie. Takie "Waterloo". Dlatego ja wolę "Abba Ojcze", proszę Pewna Pani.

    OdpowiedzUsuń