czwartek, 15 lipca 2010

Zmiany hormonalne a sprawa polska

Powroty nie są łatwe, proszę księdza... Na moich rękach jeszcze krew niewiernych, w sercu zalęgła się wojna a we krwi nadal wysokie stężenie adrenaliny. Z tarczą przyjechałam, ocliłam ją jak Pan Bóg przykazał i przyniosłam złożyć w ofierze barankowi. Niech wie, że Pewna Pani zawsze dla jego chwały wypruje, przenicuje, zakuje i inne uje muje. A co!
Więcej, księże dobrodzieju, na temat tej wyprawy nie powiem. No, może jeszcze tylko tyle, że w uwodzeniu, oszustwie i unicestwianiu niewiernych znalazłam przedziwną radość. Radość, z którą po powrocie do kraju nie wiedziałam co zrobić, która gasła pod naporem miłych ludzi i słonecznej aury.
Siedziałam, otępiała, przed telewizorem, ostrząc białą broń i piłując paznokcie. Myślałam, że już nic dobrego mnie w życiu nie czeka... 
Ale cud się stał: objawili się w telewizorze wierni Prezesa - emanacje samego dobra, obrońcy krzyża i polskości. Plujący jadem, nielogiczni, z buzującymi hormonami... Tego mi było trzeba - idealnych wspólników do kontynuacji mojego wojennego dzieła.
Księże dobrodzieju, wspaniałą wizję karmiczną miałam tuż po obejrzeniu programu... Pod jej wpływem podjęłam decyzję, że wyruszę z nimi na tę krucjatę polsko-polską. Przedłużę działanie hormonów, które nie tylko dają siłę, ale też bezboleśnie polerują duszę i przy okazji wyszczuplają ciało. Ach... Będę siać i zbierać, używać demagogii usprawiedliwionej wyższą racją, pleść trzy po trzy bez konsekwencji...
A pewnego dnia - pewna jestem - z ramienia mnie wysuną na czoło. A wtedy dopiero zobaczą...
Ament.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz