Księże dobrodzieju, dziś dzień wyborów. Przywitałam go zbyt wczesnym świtem, nie z własnej woli. Obudziły mnie moje koty - mali lobbyści, łamiąc ciszę wyborczą, gryzły mnie po wystających spod kołdry stopach. Tak, od pewnego czasu zdradzały swoje preferencje, bo choć pozbawione praw wyborczych, marzyły chyba o fotelu dla pierwszej kociej damy. Mogę się tylko domyślać, jakie profity im suka (o, przepraszam) obiecała - może ekskluzywne puszki, może wytrucie wszystkich psów-zomowców albo - więcej niż siedem żyć?!
Nie skarżyłam się wcześniej, bo nie chciałam poruszać tu spraw politycznych, ale mimo pozornej miękkości, bywały złośliwe jak członkowie sztabu: to nasikały cichcem na fotel, to podrapały wiklinowy kosz na bieliznę, albo - udając nocną zabawę - nawoływały się hałaśliwie tuż przy moich uszach. Znając ich możliwości - miały coś wspólnego z tymi wizjami sennymi, które uprzykrzały mi letnie noce.
Punktualnie o dwudziestej usiadły obok mnie na kanapie i czekały gadziny na wyniki.
Gdyby ksiądz widział ich miny... obrażone kocie mordki. Nici z majonezów i przepiórek z wiewiórek. Przeszło bokiem.
Po chwili zniknęły, a gdy zajrzałam do kotłowni zobaczyłam je - smętnie chrupiące zdrową i niesmaczną karmę, obrażone i chyba zawiedzione. Nad ich główkami unosiły się - jak boga noga - komiksowe dymki: "Oby do parlamentarnych" i "Nu pagadi!".
Co ksiądz myśli - co zastosować? Kastrowanie, czy egzorcyzmy?
Ament.
niedziela, 4 lipca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja też się przygotowałam. Na fotel prezydencki. Spakowałam już nawet walizki...
OdpowiedzUsuńkotko, pieszczotko...
OdpowiedzUsuńtrzeba kociaki zachęcić do przejścia na stronę wygranego kandydata - przecież też ma (pali)kota w swoim obozie
OdpowiedzUsuńno i nie bez znaczenia jest to, że jest jednak wygrany