poniedziałek, 27 września 2010

Laboratoria i surogaty

Proszę księdza, co ksiądz tak spokojnie siedzi? Nie próbuje klecha uciekać? No ja wiem, że dawno mnie nie było, ale bez przesady...
Chyba, że to wyparcie! Tak, pewnikiem. Bo ja się już znam na psychologii. Przeczytałam jedną książkę a drugą zamówiłam w necie i czekam.
Wie ksiądz, bo ja się zapisałam na kurs terapeuty. Trwa to co prawda ze dwa lata i kosztuje lekką fortunę, ale za to... kochany... później mam w perspektywie bogactwo i władzę nieograniczoną.

Tak jest... teraz to mnie tylko mój burek z kulawą nogą czasem posłucha. I to tylko, gdy mam w ręce kiełbasę a w sąsiedztwie nie ma suki z cieczką. A jak już będę tą terapeutką to sobie przysposobię klientów i będę im mówić, jak żyć. A oni będą słuchać. O!
Jak to po co? A ksiądz taki tępy bardziej... Będą moimi laboratoryjnymi myszkami. Żebym nie ponosiła porażek - będą sprawdzać na sobie ryzyka związane z życiem. Ja będę obserwować, wyciągać wnioski i iść tylko w przetestowaną, bezpieczną stronę. Co im poradzę, to do mnie wróci... albo z uśmiechem, albo płaczem. Szczęśliwi będą mnie polecać, za to, że im pomogłam dojść do takiego miejsca. Ci, którym poradzę jakąś bzdurę - nie odejdą, bo nadal będą rozwaleni.  Perpetuum mobile, proszę klechy... Nie dość, że inwestycja finansowo mi się szybko zwróci, to jeszcze całkiem wymierne korzyści życiowe z tego będą. Ja, bezpieczna, za oparciem kozetki, nie narażę się na spotkanie z kolejnym drewnianym partnerem, którego nieuchronnie wpierdzielą korniki... nie zaznam smaku utraty, nie schudnę niezdrowo z trosk i melancholii...
Jakie to będzie spokojne życie... Jakie spokojne...

Ale czy to jeszcze życie, czy już surogat? Co ksiądz myśli? Bo ja poczułam taki dziwny smak plastiku w ustach...
Ament.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz