piątek, 4 czerwca 2010

Grzechy zboczeń

Nie mówiłam jeszcze księdzu, że prześladuje mnie poczucie winy z powodu wielkiego grzechu... Może dziś się odważę... Wie ksiądz, niektórzy współżyją z dziećmi, inni ze zwierzętami... Aż strach pomyśleć... Ci wszyscy macający wujkowie , Belgowie z paluchami brązowymi od roztopionych, przesadnie słynnych czekoladek. I ich piwnice... I te stada wykorzystywanych, puszystych owieczek...
No i ja - proszę księdza - w tym wieloletnim grzechu, który mnie prześladuje do dziś... Co mam powiedzieć? Wstyd, jedyne usprawiedliwienie, jakie mam, to to, że odziedziczyłam moje zboczenie po mamie. A ona po swojej. Nawet kiedyś, na Hellingerze - wie ksiądz, że lubię takie szamaństwa - próbowałam dostać się do źródeł dewiacji, ale nie wystarczyło przodków do ustawiania... Trudno, trudno...
Księże proboszczu, powiem to wreszcie: dwadzieścia lat żyłam z drewnianą figurą. Co tu dużo mówić - no wszystko robiłam, co się w małżeństwie powinno robić. Urodziłam z tego związku dzieci, czyli było i współżycie. Wstyd mi, ale proszę księdza on taki do Jezusa był podobny - boski, milczący, niedostępny... Niestety, nasze zgodne życie zostało brutalnie przerwane. Niedawno zalęgły się w nim korniki i powoli zamieniał się w proch. W końcu została tylko kupka wiórków. I ja - tylko rozpacz mnie tłumaczy - nie dałam go pochować jak należy... Ja, zboczona, dosypywałam go sobie do posiłków. I właśnie dziś do śniadania dodałam ostatnią porcję. To przyszłam się z dokończonego grzechu wyspowiadać...
Ament.

1 komentarz:

  1. Ach, rozgrzeszam i ja, błogosławieństwo metafizyczne Alfa. Ale może zechcesz córko, to dziecko jezusopodobne, nie nalegam, ale z laski swojej, postawić na naszym ołtarzu!

    OdpowiedzUsuń